czwartek, 20 sierpnia 2015

Krótko o filmach i miłości

Ten tekst miał być początkowo o pewnym filmie. Potem zacząłem pisać o innych filmach. Później napisałem o prawdziwej, szczerej miłości. Jeszcze później sprawdziłem co napisałem i wywaliłem tak z połowę. Potem napisałem trochę więcej. Tak naprawdę, ten tekst nie ma nic wspólnego z tym co zacząłem pisać i z tym o czym chciałem napisać. Jednakże nadal spełnia on pewną rolę, i nadal ma pewną wiadomość, przesłanie. W razie pytań albo komentarzy, jak zawsze jestem na nie otwarty.
Tekst oczywiście dostępny również Tutaj

W tym tygodniu widziałem pewien film i muszę przyznać był on niesamowity. Odebrał mi oddech. Niestety, nie mogłem się opanować i zauważyłem, że „Two Night Stand,” bo o nim właśnie mowa, wpasował się w pewien schemat ustanowiony na rynku kilkanaście lat temu. Widzieliśmy już takie filmy, i na pewno zobaczymy ich więcej. Czym jest ten schemat? Jest dziewczyna, i jest chłopak. Jedno z nich jest bardzo złą osobą – kłamcą, zdrajcą, albo kimkolwiek innym – a drugie z nich się zakochuję bez pamięci bo jest to coś w tej drugiej osobie. Są pocałunki, jest seks, są zerwania i powroty, rozmowy, i pewnie milion innych rzeczy które próbują sprawić, że ten film nie będzie przypominał żadnego innego filmu dostępnego już na rynku. Oczywiście każdy z tych filmów kończy się szczęśliwie i wszyscy żyją długo i bez rozwodów.

Dlaczego widzę schemat? Spójrzmy na kilka przykładów: „Awkward Moment” miał trzech facetów śpiących ze wszystkim co żyje i jeszcze się rusza. Na końcu każdy z nich miał poważny, trwały związek… „Edward Nożycoręki” trochę bardziej odbiega od tego modelu ale w dalszym ciągu dziewczyna się zakochała… z tym że on musiał uciekać… Ale nigdy nie przestał jej kochać, a ona nigdy nie przestała za nim tęsknić. Nawet „Wall-E” miał swój udział – on się zakochał, ona nie. Na końcu jednak oni żyli razem, z powrotem na Ziemi, ze wszystkimi ludźmi z tego dziwnego statku. Jest ich oczywiście więcej – „Love Actually,” „Aloha,” „Focus,” „About Time,” „Silver Lining” i inne…

„Two Night Stand” był o nocy między dwójką nieznajomych, którzy poznali się przez internet. On był śmieszny, ona była ładna. Bez wchodzenia w fabułę, skończyli razem, szczęśliwi, zakochani, z nadzieją na lepsze jutro. Dlaczego w ogóle o tym mówię? Bo ten film spowodował, że byłem (nadal jestem a widziałem go już dwa dni temu) smutny jak cholera. Dlaczego? Była ładna. Była śmieszna. Była inteligentna. Była… wydawała się, nadal się wydaje, idealna. Ale to tylko film. Nic z tego nie ma prawa się wydarzyć w normalnym życiu. Nic nawet zbliżonego…

To co dzieję się w normalnym życiu zwykłych śmiertelników to nic nadzwyczajnego. To coś absolutnie prostego, powolnego, męczącego. To jak w „Psach 2”:  „A ja swoją Mariolkę poznałem w bibliotece.” Nie znajduje się prawdziwej miłości w klubie. Nie znajduje się prawdziwej miłości w burdelu. Nie znajduje się prawdziwej miłości w rzeźni. Prawdziwą miłość znajduje się robąc coś co lubisz, spotykając kogoś kto też to lubi. I kogoś kto lubi to robić z tobą…

A może jestem w błędzie…?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz