Ten tekst miał
być początkowo o pewnym filmie. Potem zacząłem pisać o innych filmach. Później
napisałem o prawdziwej, szczerej miłości. Jeszcze później sprawdziłem co
napisałem i wywaliłem tak z połowę. Potem napisałem trochę więcej. Tak
naprawdę, ten tekst nie ma nic wspólnego z tym co zacząłem pisać i z tym o czym
chciałem napisać. Jednakże nadal spełnia on pewną rolę, i nadal ma pewną
wiadomość, przesłanie. W razie pytań albo komentarzy, jak zawsze jestem na nie
otwarty.
Tekst oczywiście
dostępny również Tutaj
W tym tygodniu
widziałem pewien film i muszę przyznać był on niesamowity. Odebrał mi oddech.
Niestety, nie mogłem się opanować i zauważyłem, że „Two Night Stand,” bo o nim
właśnie mowa, wpasował się w pewien schemat ustanowiony na rynku kilkanaście
lat temu. Widzieliśmy już takie filmy, i na pewno zobaczymy ich więcej. Czym
jest ten schemat? Jest dziewczyna, i jest chłopak. Jedno z nich jest bardzo złą
osobą – kłamcą, zdrajcą, albo kimkolwiek innym – a drugie z nich się zakochuję
bez pamięci bo jest to coś w tej
drugiej osobie. Są pocałunki, jest seks, są zerwania i powroty, rozmowy, i
pewnie milion innych rzeczy które próbują sprawić, że ten film nie będzie
przypominał żadnego innego filmu dostępnego już na rynku. Oczywiście każdy z
tych filmów kończy się szczęśliwie i wszyscy żyją długo i bez rozwodów.
Dlaczego widzę
schemat? Spójrzmy na kilka przykładów: „Awkward Moment” miał trzech facetów
śpiących ze wszystkim co żyje i jeszcze się rusza. Na końcu każdy z nich miał
poważny, trwały związek… „Edward Nożycoręki” trochę bardziej odbiega od tego
modelu ale w dalszym ciągu dziewczyna się zakochała… z tym że on musiał uciekać…
Ale nigdy nie przestał jej kochać, a ona nigdy nie przestała za nim tęsknić.
Nawet „Wall-E” miał swój udział – on się zakochał, ona nie. Na końcu jednak oni
żyli razem, z powrotem na Ziemi, ze wszystkimi ludźmi z tego dziwnego statku.
Jest ich oczywiście więcej – „Love Actually,” „Aloha,” „Focus,” „About Time,” „Silver
Lining” i inne…
„Two Night Stand”
był o nocy między dwójką nieznajomych, którzy poznali się przez internet. On
był śmieszny, ona była ładna. Bez wchodzenia w fabułę, skończyli razem,
szczęśliwi, zakochani, z nadzieją na lepsze jutro. Dlaczego w ogóle o tym
mówię? Bo ten film spowodował, że byłem (nadal jestem a widziałem go już dwa
dni temu) smutny jak cholera. Dlaczego? Była ładna. Była śmieszna. Była
inteligentna. Była… wydawała się, nadal się wydaje, idealna. Ale to tylko film.
Nic z tego nie ma prawa się wydarzyć w normalnym życiu. Nic nawet zbliżonego…
To co dzieję się
w normalnym życiu zwykłych śmiertelników to nic nadzwyczajnego. To coś
absolutnie prostego, powolnego, męczącego. To jak w „Psach 2”: „A ja swoją Mariolkę poznałem w bibliotece.” Nie
znajduje się prawdziwej miłości w klubie. Nie znajduje się prawdziwej miłości w
burdelu. Nie znajduje się prawdziwej miłości w rzeźni. Prawdziwą miłość
znajduje się robąc coś co lubisz, spotykając kogoś kto też to lubi. I kogoś kto
lubi to robić z tobą…
A może jestem w
błędzie…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz