czwartek, 9 lipca 2015

Krótka historia o ćwiczeniach

W pewnym momencie w naszym życiu przychodzi taki moment, gdy widzimy kogoś lepiej zbudowanego fizycznie (Przykład 1, Przykład 2) i zupełnie nagle czujemy ochotę żeby iść, zrobić wszystkie rodzaje tych ciekawych, dziwnie wyglądający ćwiczeń, mając nadzieję, że to nas magicznie odmieni. Problem w tym, że kiedy w końcu wyjdziemy na zewnątrz... zauważymy, że jest mnóstwo ludzi, którzy są lepsi od nas, i to sprawi, że po​​czujemy się nieswojo, i stwierdzimy, że chyba lepiej wrócić do domu. "Pizza nie zadaje pytań," ponieważ "pizza kocha bezwarunkowo." A może to tylko ja? Nie wiem. Być może wy nie macie takich problemów...
Ten tekst jest również dostępny w języku angielskim

Mam długą historię prób, i porażek, żeby zacząć robić coś (w sensie: ćwiczyć) w moim wolnym czasie. Kenpo Karate trochę pomogło, ale ostatnio nie mogłem uczestniczyć w treningach (w sensie: codziennie zamykam sklep a trening się właśnie wtedy zaczyna, nie dałbym rady tam dotrzeć dostatecznie szybko), i to mnie zostawiło pustym i wypranym z jakichkolwiek chęci do czegokolwiek. No ale, oglądałem niedawno "Daredevil" i "Kompanię braci" (widziałem to już trzy razy, ale myślę, że to naprawdę dobry serial), i widziałem, jacy oni wszyscy są szybcy, świetnie wyszkoleni, i jaki miało to wpływ na ich życie (co nie znaczy, że będę walczyć z mafią, z nazistami, albo z kosmitami na własną rękę, bardzo dziękuję), i czułem, że może ja też powinienem coś zrobić.

Decyzja przyszła nagle. Miałem buty do biegania (które dla mnie są butami na codzień, bo są wygodniejsze niż jakiekolwiek inne buty), znałem swoją okolicę, wiedziałem gdzie biegać... No i pewnego dnia, niedługo po tej decyzji o której wspomniałem dwa zdania wyżej, skończyłem pracę, i obiecałem sobie, że pójdę biegać. Dlaczego po pracy? W Kalifornii, przez większość roku od 8 rano do 18 jest dla mnie po prostu za gorąco i nie mogę sobie z tym poradzić. Dlatego, kiedy zamykam o godzinie 19, temperatura zdąży trochę spaść i asfalt wystygnąć. Zanim wróciłem do domu, wypiłem coś i zmieniłem spodnie, była już godzina dwudziesta.

No, w każdym razie pobiegłem. Słuchałem jakiejś dudniącej muzyki ze słowami które nie miały większego sensu, a kiedy dotarłem do miejsca, zdałem sobie sprawę, było tam już kilka innych osób. Pomyślałem, że skoro już i tak tam byłem, to mogę przynajmniej coś zrobić. Ale cokolwiek bym nie robił, był jeden mężczyzna biegający od jednej maszyny do drugiej i ćwiczący non-stop. To było dosyć przytłaczające. Miałem wrażenie, że nigdy nie dałbym rady robić czegoś takiego. Następnego dnia zrobiłem to samo i znowu tam pobiegłem, jest idea "drugiego dnia" do której wrócę w następnym paragrafie, i tym razem spotkałem kogoś innego, najwyraźniej boksera. Mogę śmiało powiedzieć, że był niesamowity, a to jak szybko robił swoje ćwiczenia było daleko poza moim zasięgiem. Jednak piękno drugiego, trzeciego, czwartego etc. dnia jest to, że zaczynasz coraz mniej dbać o innych ludzi którzy z jakiegoś powodu są w tym miejscu.


Teraz idea drugiego dnia: To co zauważyłem to fakt, że pierwszy dzień ćwiczeń zawsze jest łatwy. To mieszanka adrenaliny i poczucia, że robisz coś dobrego, potrzebnego, fajnego... Następnego dnia to wszystko znika i jesteś sam na sam z bólem mięśni, i myślami „może zamiast pójść dziś, pójdę jutro?" Jeśli na drugi dzień możesz zrobić to samo, co zrobiłeś pierwszego dnia, moje doświadczenie mówi mi, że trzeciego dnia też to zrobisz, i już się nie zatrzymasz. Drugi dzień jest absolutnie najważniejszym momentem. Drugi dzień zadecyduje przyszłości twoich ćwiczeń. I prosta rada - nie trzeba mówić ludziom, że zaczynasz coś robić, bo jeśli zatrzymasz się na tym pierwszym dniu, wcale nie będziesz dobrze wyglądać. Lepiej jest powiedzieć im później, po trzech lub czterech dniach, gdy już wiesz, że dajesz radę. Pozwala to zaoszczędzić trochę honoru ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz