Jakiś czas temu usłyszałem, że niektórzy nie są zaznajomieni z innymi
systemami edukacyjnymi jak tylko z polskim. Nie zrozumcie mnie źle, nie ma w
tym nic złego. Żyjecie w Polsce, uczycie się w Polsce, pracujecie w Polsce,
więc i zastanawiacie się tylko nad Polską. Jednak z racji tego, kim jestem (w
sensie, że prowadzę ten blog a nie, że jestem wysoko postawioną figurą w
Ministerstwie Edukacji ;) ) i gdzie jestem, przybliżę wam troszeczkę realia
zagraniczne, w których chcąc nie chcąc muszę się orientować. Czyli ile lat szkoły,
czym się różni College od Uniwersytetu i czym jest SAT. “Let’s dance”
Przede wszystkim system jest podzielony podobnie do
polskiego: podstawówka, gimnazjum, liceum i uniwersytet. Z tym, ze podstawówka
ma pięć klas (do których chodzą dzieci w wieki 5-6 do 10-12 lat, zależy, kiedy zaczynają),
gimnazjum jest od 6 do 8 klasy, liceum ma 8, 9, 10 i 12 klasę. Dodatkowa
kwestia to fakt, ze w przeciwieństwie do wielu szkół polskich, uczniowie nie zostają
w klasie po zakończeniu lekcji. Klasa jest przypisana do nauczyciela i to
uczniowie maja przyjść do niego. Następna sprawa – ilu jest uczniów? Uczniów
jest dużo. W mojej szkole jest to 4000, w znajdującej się niedaleko szkole “dla
artystów,” jak to się powszechnie mówi, jest nieco ponad 1000.
Jeszcze jedno o zdawaniu szkół – nie jest tak jak w
Polsce, że nie ważne jak zdacie klasę, ważne tylko, że przejdziecie dalej,
odsiedzicie kilka lat i koniec! Jesteście wolni i wyedukowani. Nie. Tutaj jak
będziecie mieli złe oceny to zostaniecie przeniesieni do innej, gorszej szkoły,
żeby komuś innemu psuć statystyki. Oczywiście nie możecie być przenoszeni w
nieskończoność. W pewnym momencie wylądujecie w szkole w getcie, której nie
będziecie kompletnie interesować, i po kilku latach wyjdziecie z niej z ocenami,
które nie pozwolą wam na nic, bo żaden uniwersytet nie weźmie was do siebie,
jeśli będziecie mieli jakiekolwiek D (polskie 2). Dlatego właśnie trzeba się
uczyć i podążać za okrzykiem, który niegdyś usłyszałem na stadionie „Biegaj,
Trenuj, Za*******aj!” (czyli „Ucz się, Czytaj, Za*******aj! ;) ).
Teraz chwila o SAT -> to taki trochę odpowiednik
matury. Składają się na niego trzy części: wypracowanie + uzupełnianie zdań
(4/5 słów nigdy wcześniej nie widziałem na oczy…), zadania wielokrotnego wyboru
z angielskiego i zadania wielokrotnego wyboru z matematyki. Najwyższa ilość,
jaką możecie dostać to 2400 punktów, 800 z każdej części, ale uwaga! Macie mało
czasu (mniej więcej minutę-dwie na zadanie żeby się wyrobić z wypracowaniem),
każde źle zrobione zadanie kosztuje was punkty no i musicie „strzelić” jak
najlepsze wypracowanie w ekstremalnie krótkim czasie. To jest też najważniejsza
rzecz, na jaką patrzą uniwersytety. Ostatnia informacja – nie piszecie tego w
szkole. Piszecie to na własną rękę i sami musicie sobie ustalić termin tej
zabawy.
Wyższa edukacja też jest ciekawa. Są dwa typy szkół
wyższych – Uniwersytet i College. College jest z reguły tani, niezbyt dobry i
dwuletni. Uniwersytet jest z reguły drogi i czteroletni. College może dać wam
licencjat, uniwersytet może wszystko, tak w skrócie ;) Wszystko zależy, co
chcecie robić w życiu. Jeśli nie zależy wam na naprawdę wysokiej edukacji, albo
nie macie dużo pieniędzy na takową, College jest całkiem niezłym pomysłem.
Jeśli chcecie mieć możliwość pochwalenia się znajomym, jacy jesteście fajnie, i
macie pieniądze, uniwersytet na was czeka ;)
Mam nadzieję, że to trochę rozjaśnia temat systemu
edukacji w Stanach Zjednoczonych Ameryki. O innych systemach mówić nie będę, bo
i mało je znam ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz