środa, 21 maja 2014

System Edukacji w USA

Jakiś czas temu usłyszałem, że niektórzy nie są zaznajomieni z innymi systemami edukacyjnymi jak tylko z polskim. Nie zrozumcie mnie źle, nie ma w tym nic złego. Żyjecie w Polsce, uczycie się w Polsce, pracujecie w Polsce, więc i zastanawiacie się tylko nad Polską. Jednak z racji tego, kim jestem (w sensie, że prowadzę ten blog a nie, że jestem wysoko postawioną figurą w Ministerstwie Edukacji ;) ) i gdzie jestem, przybliżę wam troszeczkę realia zagraniczne, w których chcąc nie chcąc muszę się orientować. Czyli ile lat szkoły, czym się różni College od Uniwersytetu i czym jest SAT. “Let’s dance”

                Przede wszystkim system jest podzielony podobnie do polskiego: podstawówka, gimnazjum, liceum i uniwersytet. Z tym, ze podstawówka ma pięć klas (do których chodzą dzieci w wieki 5-6 do 10-12 lat, zależy, kiedy zaczynają), gimnazjum jest od 6 do 8 klasy, liceum ma 8, 9, 10 i 12 klasę. Dodatkowa kwestia to fakt, ze w przeciwieństwie do wielu szkół polskich, uczniowie nie zostają w klasie po zakończeniu lekcji. Klasa jest przypisana do nauczyciela i to uczniowie maja przyjść do niego. Następna sprawa – ilu jest uczniów? Uczniów jest dużo. W mojej szkole jest to 4000, w znajdującej się niedaleko szkole “dla artystów,” jak to się powszechnie mówi, jest nieco ponad 1000.

                Jeszcze jedno o zdawaniu szkół – nie jest tak jak w Polsce, że nie ważne jak zdacie klasę, ważne tylko, że przejdziecie dalej, odsiedzicie kilka lat i koniec! Jesteście wolni i wyedukowani. Nie. Tutaj jak będziecie mieli złe oceny to zostaniecie przeniesieni do innej, gorszej szkoły, żeby komuś innemu psuć statystyki. Oczywiście nie możecie być przenoszeni w nieskończoność. W pewnym momencie wylądujecie w szkole w getcie, której nie będziecie kompletnie interesować, i po kilku latach wyjdziecie z niej z ocenami, które nie pozwolą wam na nic, bo żaden uniwersytet nie weźmie was do siebie, jeśli będziecie mieli jakiekolwiek D (polskie 2). Dlatego właśnie trzeba się uczyć i podążać za okrzykiem, który niegdyś usłyszałem na stadionie „Biegaj, Trenuj, Za*******aj!” (czyli „Ucz się, Czytaj, Za*******aj! ;) ).

                Teraz chwila o SAT -> to taki trochę odpowiednik matury. Składają się na niego trzy części: wypracowanie + uzupełnianie zdań (4/5 słów nigdy wcześniej nie widziałem na oczy…), zadania wielokrotnego wyboru z angielskiego i zadania wielokrotnego wyboru z matematyki. Najwyższa ilość, jaką możecie dostać to 2400 punktów, 800 z każdej części, ale uwaga! Macie mało czasu (mniej więcej minutę-dwie na zadanie żeby się wyrobić z wypracowaniem), każde źle zrobione zadanie kosztuje was punkty no i musicie „strzelić” jak najlepsze wypracowanie w ekstremalnie krótkim czasie. To jest też najważniejsza rzecz, na jaką patrzą uniwersytety. Ostatnia informacja – nie piszecie tego w szkole. Piszecie to na własną rękę i sami musicie sobie ustalić termin tej zabawy.

                Wyższa edukacja też jest ciekawa. Są dwa typy szkół wyższych – Uniwersytet i College. College jest z reguły tani, niezbyt dobry i dwuletni. Uniwersytet jest z reguły drogi i czteroletni. College może dać wam licencjat, uniwersytet może wszystko, tak w skrócie ;) Wszystko zależy, co chcecie robić w życiu. Jeśli nie zależy wam na naprawdę wysokiej edukacji, albo nie macie dużo pieniędzy na takową, College jest całkiem niezłym pomysłem. Jeśli chcecie mieć możliwość pochwalenia się znajomym, jacy jesteście fajnie, i macie pieniądze, uniwersytet na was czeka ;)


                Mam nadzieję, że to trochę rozjaśnia temat systemu edukacji w Stanach Zjednoczonych Ameryki. O innych systemach mówić nie będę, bo i mało je znam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz