„Dzień dobry kocham cię...” Niby
nie ma żadnej rocznicy ani okazji ale zawsze to inaczej zaczynać od piosenki,
prawda? Tak myślałem. Ale świat na nas czeka i dziś zakończymy raz a dobrze
naszą wycieczkę historyczną w otchłań UFO. To nie znaczy że wyczerpię temat i
nie będzie już o czym pisać. Problem z tym tematem jest taki że każdy coś wie,
każdy coś pisze i każdego dnia pojawia się coś nowego. Tak więc kończąc z
historią admirała, która wcale nie jest taka długa jak się wydaje, nie zamykam
wcale tematu. Wręcz przeciwnie – jeśli ktoś jest tym tematem zainteresowany to
zapraszam śmiało to szukania informacji na własną rękę. Internet pęka od tego w
szwach. A jeśli będziecie chcieli z kimś się swoimi odkryciami podzielić to
napiszcie do mnie. Zawsze to fajnie coś dostać :)
A tymczasem przenosimy się do
roku 1946 gdy z USA wyrusza wyprawa zorganizowana przez kontradmirała Richarda
Byrda. Wyprawa ruszała w sile prawie 5000 ludzi i 13 okrętów a jej celami były
szkolenia w warunkach polarnych. 27 stycznia 1947 wyprawa dociera do wybrzeży
Nowej Szwabii i rozpoczyna „ćwiczenia.” Pierwszych kilkunastu żołnierzy którzy
zeszli na ląd w celu sprawdzenia terenu informuje przez radio o „tunelach
wykutych w głąb lodu” a nastęnie łączność zostaje zerwana. Zauważono na
radarach kilka jednostek podwodnych jednak nigdy nie nawiązano z nimi łączności
a wysłane w ich kierunku miniaturowe łodzie podwodne znikały bez śladu. Ogółem,
w ciągu kilkunastu dni stracono ponad stu żołnierzy i cztery samoloty.
Dowództwo nakazało wyprawie natychmiast wracać, mimo że zapasy wystarczyły na
osiem miesięcy. Po powrocie kontradmirał został uznany za chorego psychicznie,
za opowiadanie o odnalezieniu zielonych terenów Antarktydy gdzie nadal żyli
Niemcy (podobno dowodzeni przez Hansa Kammlera...).
Byrd w tajemnicy prowadził
dziennik w których zapisał wszystko co się działo. Według tego dziennika jego
samolot przestał pracować lecz mimo to dalej leciał. Oprócz tego miał rzekomo
dolecieć do jakiegoś miasta a witać go mieli wysocy blondyni o niebieskich
oczach. Byrd miał się spotkać z jakimś „mistrzem” od którego usłyszał: „Nasze
Fugelrady były ostrzeliwane a nawet złośliwie topione przez wasze myśłiwce”.
Fugelrad to nasze UFO. Następnie po powrocie do bazy, 11 maja 1947 roku został
poinformowany że ma się zachowywać jak żołnierz i trzymać język za zębami...
Trzy lata później, w 1950
chciano przeprowadzić operację „Deep Freeze” ale ze względu na amerykańską
interwencję w Korei zostało to przesuniętę. W 1953, po podpisaniu zawieszenia
broni uznano admirała Byrda za zdrowego psychicznie, przywrócono do służby i
zlecono zorganizowanie wyprawy. Wyprawa wyruszyła w jeszcze większej sile niż w
latach 40, w dodatku wsparta bronią nuklearną. Rozkazy dla admirała były jasne „użyć
broni nuklearnej w przypadku zagrożenia misji”. Między innymi Chile i Argentyna
natychmiast zaprotestowały przeciwko próbom jądrowym na terenie Antarktydy i
oficjalnie żadych takich prób nie było. W 1957 roku wyprawa powróciła do Stanów
bez strat w ludziach i sprzęcie. A teraz czas na ciekawostki: W 1958 roku
samoloty zwiadowcze RPA zaobserwowały dwa wybuchy nuklearne nad powierzchnią
Nowej Szwabii. Amerykanów już tam nie było ale... Byrd umarł zaraz po powrocie
do kraju. We śnie w swoim domu w Bostonie. Nikt go nie widział po powrocie,
nikt go nie widział w czasie pogrzebu...
Nie mogę powiedzieć nic na sto
procent bo obie te operacje są dziwne. Coś tam się działo i być może tam leży
dalsza część historii UFO... Tak czy inaczej nie jestem w stanie tam dotrzeć. Spróbujcie dowiedzieć się czegoś na własną rękę. A nuż wam się coś trafi ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz