wtorek, 14 stycznia 2014

Luteranizm - kwestia osobista

                Tyle ostatnio pisałem o Luteranizmie i jego przeróżnych podstawach, że głowa mała. Nie napisałem jedynie tego skąd w moim króciutkim życiu (zresztą żywot każdego człowieka jest w gruncie rzeczy krótki, czymże, bowiem jest siedemdziesiąt lat w stosunku do wieczności?) pojawiło się odbicie do Luteranizmu. Nie jest to opowieść długa, lecz na pewno jest sentymentalna. Wszystko stało się dawno temu, za lasami, za górami i za jedną Wielką Wodą (przynajmniej z mojej obecnej perspektywy)…
                Historia, którą wam opowiadam jest przepięknym przykładem iże człowiek nigdy nie jest za młody by decydować o swojej wierze, jeśli naprawdę wierzy w to, w co wierzy… A zatem od początku. Przez swoje młodzieńcze lata (czyt. w szkole podstawowej i na początku gimnazjum) byłem członkiem ruchu nazywającego się „niepraktykujący katolicy”. Było nas od cholery i ciut ciut w Polsce i zapewne nadal jest. Nie szukałem niczego nowego, bo i po co? Było mi dobrze, miło i przyjemnie. Do kościoła nie chodziłem, jak mi się chciało to się pomodliłem, jak nie to nie, nie musiałem się interesować encyklikami papieskimi czy jakimiś innymi dokumentami. Jak chciałem to mogłem krzyczeć „Matko Boska!” albo „O mój Boże!”
                Problem zaczyna się, gdy w gimnazjum poznaję pewną przeurocze dziewczę o imieniu Agata, która pokazało mi, że mój pomysł na życie, sąd ostateczny i przyjście Antychrysta (generalnie chodziło o urządzenie mu krwawej rzeźni jak tylko będzie na tyle odważny by się pojawić) jest w gruncie rzeczy bezsensowny. Okazało się, że całe moje dotychczasowe życie i przemyślenia poszły do śmietnika wywrócone do góry nogami. Wiem, że ona tego nie planowała, ale jednak to zrobiła. W następnych kilku dniach zacząłem myśleć, myśleć i myśleć jeszcze trochę. A potem zadałem bardzo kłopotliwe pytanie katechetce: „dlaczego modlimy się do Maryi?” Niestety odpowiedź nie była w stanie mnie zadowolić (nie wiem, czego oczekiwałem tak po prawdzie) i zacząłem szukać gdzieś dookoła. Gdzie by tu pójść…?
                Mój kolega (właściwie raczej przyjaciel) powiedział mi wówczas, że nie zaprowadzi mnie do swojego zboru kalwinistycznego, bo chce żebym sam znalazł drogę. Zrozumiałem, dlaczego to zrobił po długim czasie i dziś zrobiłbym to samo dla kogokolwiek innego. Ważniejsze jest jednak to, że poszedłem, tak na próbę, do Luteran. Nie miałem pojęcia, na co się piszę i że utknę tak głęboko w tym odłamie. Chodziło na początku o poszerzenie horyzontów, poznanie czegoś nowego. Zostałem tam jednak i teraz po wyjechaniu z Kraju nadal jestem Luteraninem, we wspaniałej wspólnocie, która przyjęła mnie bez żadnych „ale”, bez żadnych pytań i problemów. Po prostu poszedłem i… zostałem…
                Nie przekonuję was do niczego. Chodzi po prostu o to, że w życiu każdego człowieka jest taki moment zwrotny, gdy wszystko staje na głowie. U mnie wszystko się zmieniło na tym polu kilka lat temu. Czy zmieni się ponownie? Nie wiem. Czy ktokolwiek może przewidzieć moment zwrotny? Ale wierzę, że jestem blisko tego miejsca, z którego nie będę już musiał dalej wędrować… I wszystko to zawdzięczam Agacie która gdzieś w międzyczasie z przyjaciółki stała się moją siostrą.

Pozdrawiam (tak, to już koniec tej serii ;) )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz