Samotność z którą niektórym jest
do twarzy. Jak to jest z tą samotnością, panie i panowie? Lubimy ją? Nie lubimy
jej? Naukowo rzecz ujmując gatunek ludzki – Homo Sapiens – od zarania dziejów
jest przedstawicielem istot stadnych. Co to znaczy? To znaczy, że najlepiej od
zawsze czuliśmy się pośrodku wielkich miast, wsi i ewentualnie fabryk. Nie
zawsze musieliśmy lubić ludzi którzy byli dookoła nas ale samotność najczęściej
człowieka myślącego (przynajmniej w biologii tak się nazywamy...) przerażała.
Pamiętacie jak nie chcieliście zasypiać bez zapalonego światła? Chyba każdy tak
miał. A to przecież nie dlatego, że to ciemno i nie widać ściany na przeciwko
tylko dlatego, że ciemność od zawsze oznaczała samotność i niewiedzę. Przecież
patrząc wgłąb ciemnej jaskini nigdy nie było wiadomo co się tam znajduje, a
wchodząc do ciemnej jaskini (mówimy o przypadku kiedy nie było pochodni) każdy
jest zdany na siebie...
Ktoś
powie – to było dawno! Dzisiaj nikt już się nie boi ciemności! Cóż... Pewnie
tak. Czasami ciemność nawet pomaga. Nie widać wtedy łez, można pozbierać myśli,
zastanowić się co było dobrego a co zepchnęło nas na dno. Podobno przestajemy
być dziećmi, gdy zamiast szukać potworów w ciemnej szafie, zaczynamy szukać ich
w sobie. Myślę, że to jest też ten moment, gdy ciemność zaczyna nam pomagać – w
świetle dnia wszystko dzieje się tak szybko, cały świat gdzieś pędzi, coś się
zmienia, sytuacja nigdy nie jest stabilna. Kiedy jednak światła zgasną i
nastanie noc, wszystko zwalnia. Widzimy wtedy wszystko z zupełnie innej
perspektywy niż wcześniej i zupełnie inaczej próbujemy rozwiązać nasze
problemy.
„Czyli
co?” zapytacie „Co z tą samotnością? Bo chyba zboczyłeś z tematu…” Być może.
Ciężko powiedzieć czy na wszystkich ciemność działa tak samo. Wiem jednak coś innego,
czym nawiąże do naszej natury zwierząt stadnych. W 2 (albo 3, nie pamiętam dokładnie)
klasie gimnazjum mieliśmy wypracowanie dodatkowe pod tytułem „samotni pośród
tłumu”. Nie pamiętam czy, i co, napisałem, ale sam temat jest świetny, jeśli
chodzi o nasze dzisiejsze rozważania. Jeśli będąc w tłumie przestajemy czuć się
samotni to jak to się ma do samotności pośród tłumu? A może właśnie w tłumie
zauważamy jak bardzo samotni jesteśmy? Nagle zauważamy, że wszyscy ci ludzie
dookoła nas nie są naszymi przyjaciółmi, nie ufamy im… Okazuje się w pewnym momencie,
że jesteśmy z nim żeby nie siedzieć samotnie w domu, ale to tylko rozrywka i
mimo bawienia się razem z nimi nadal potrzebujemy przyjaciela, któremu
moglibyśmy bezgranicznie zaufać. Dopiero po znalezieniu takiego przyjaciela
okazuje się, że samotność jest zakończonym rozdziałem naszego życia…
Jest
jeszcze jeden cytat, tym razem z piosenki Briana Hugh Warnera pt. „TITNS” – „wszyscy
śpiewają samotnie” (org. „everybody sings alone”). W pewien sposób muszę się z
nim zgodzić. Samotnie idziemy przez życie i to my musimy podejmować pewne wybory,
przechodzić przez rozstaje dróg. Owszem, tak, czasem nasze wybory oddziałują na
innych, czasem ich wyboru działają na nas. Problem w tym, że nikt, nawet nasz
przyjaciel, nie będzie z nami do końca i zawsze. Nie możemy wierzyć, że
znajdziemy się zawsze w tej samej sytuacji, co tenże przyjaciel. Inne
doświadczenia życiowe sprawią, że będziemy różnie patrzeć na świat, mieć inne
pojęcia, inne zdania. Prędzej czy później mogą powstać różnice nie do
przeskoczenia… Zresztą… Wszyscy umieramy samotnie…
Nie
chciałem pisać przygnębiającego tekstu, ale niestety nie miałem wyboru.
Zajrzałem do pliku „na blog”, zobaczyłem, że nadal tekst o samotności jest
niedokończony to go dokończyłem. Może jestem w tej kwestii przewrażliwiony… kto
wie? Tak czy inaczej powinniśmy znaleźć sobie przyjaciela na dobre i na złe by
nie być samotnym, ale pamiętać przy tym, że w obliczu śmierci zawsze będziemy
samotni. Niezależnie od tego, kto będzie wtedy trzymał nas za rękę…
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz