Panie i panowie. Matury zbliżają
się coraz szybciej a wraz z maturami drogi co poniektórych pójdą w świat
szybciej niż niemiecki Blitzkrieg, dlatego
też dzisiejszy tekst będzie o zmianach, o globalizacji, o technologii, o społeczeństwie…
O wszystkim co może i o wszystkim co chce
zmieniać nasze życia.
Globalizacja,
moi mili, to różne procesy powodujące integrację państw i współzależność
kolejnych środowisk, czyli w skrócie zapewnienie wam telefonów, samochodów,
telewizorów czy chociażby gumowych kaczuszek produkowanych w Chinach. Dzięki
globalizacji (oraz tragicznym decyzjom Rady Ministrów) Polacy od wielu lat mogą
tłumnie wyjeżdżać do Anglii za pracą i „kieliszkiem chleba.” Zacznijmy od
przyswojenia sobie kilku plusów, typu umożliwienie ludziom na całym świecie
porozumieć się jednym językiem (na razie jest to angielski ale poczekajmy aż
Chińczycy się zmobilizują…), likwidacja barier handlowych i lepszy przepływ
towarów. Musimy również zauważyć że globalizacja rozwija się od wielu, wielu
lat. Pierwszym językiem międzynarodowym (o ile pomijamy łacinę, jako język
martwy) był francuski (od XVIII wieku) i gdy oficerowie (bodajże IV) Koalicji
Antynapoleońskiej spotkali się w Moskwie, wszyscy mówili do siebie po
francusku. Zresztą dzisiaj język ten nadal odgrywa dużą rolę i jest językiem
urzędowym 31 krajów oraz jednym z języków administracyjnych 19 różnych
organizacji takich jak Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości. Lepszy przepływ
towarów czy szybsze upowszechnianie nowych technologii również jest
kontynuowane od wielu lat choć początkowo na mniejszą skalę w ramach sojuszy
wszelkiej maści ażeby tego sojusznika wesprzeć przeciwko jakiemuś wspólnemu
wrogowi. Ale, ale. Wymienianie plusów nie zmienia faktu iż są też minusy (i to
jest niejako nasz dzisiejszy temat), takie jak kryzysy które z jednego państwa
przenoszą się bardzo szybko na następne (najlepszy przykład – Wielki Kryzys z
roku 1929), czy ujednolicenia i zmienianie kultur innych krajów na wzór kultury
bogatszego i silniejszego państwa. Jak, ktoś zapyta? Chociażby poprzez sieć
McDonald’s czy reklamy na których widzimy że całe swe życie należy przepracować
w jakiejś dużej korporacji. W efekcie społeczeństwa zmieniają się jedząc coraz
więcej produktów które powoli nas zabijają, coraz więcej pracując, wykazując
coraz mniejsze zainteresowanie by mieć dzieci… Do tego społeczeństwa zmieniają
się na modłę oddolnych ruchów i przykładem może być ruch hippisowski który w
Polsce rozpoczął się już w pod koniec 1967 roku, po przedrukach z prasy
amerykańskiej i którego ciekawym aspektem było picie „kompotu”, czyli wywaru z
maku zawierającego heroinę. I to nie tak że ludzie tego chcieli i że ruchy tego
typu zaczęły się wcześniej. Wszystko to wyszło z Ameryki 14 Stycznia 1967
poprzez wykładowcę psychologii Timothy’ego Leary’ego. I jak się oczywiście
domyślacie to nie jedyny przykład. Przykładem jest fakt że apteczka bez symbolu
korporacji kosztuje 20 zł a apteczka ze znaczkiem Nike, Pumy czy jakąś podróbką
Czerwonego Krzyża kosztuje 80 zł (to byłby lepszy przykład do komercjalizacji
ale tutaj też ujdzie). Codziennie na ulicy widzimy setki reklam które nawołują
nas do kupowania konkretnych produktów, do interesowania się konkretnymi
markami. Możemy ich nie kupować, możemy je omijać ale co będzie gdy nasi bliscy
będą na nas patrzeć z dystansem bo nie używamy tychże przedmiotów? Czy nie
zmienimy się wtedy? Oto przykład zmieniania człowieka pod dyktando
społeczeństwa które go otacza.
A ja?
Czy mnie zmieniła ta cała globalizacja przez prawie półtora roku? Pomijając
fakt że straciłem swój militarny styl (nadal go kocham ale z pewnych
niezależnych ode mnie czynników musiałem go zarzucić) i lepiej mówię po angielsku
nie zmieniłem się ni o milimetr. Nadal piszę czy to do was, czy to dla
przyjemności, nadal mówię po polsku i poprawiam wszystkich łącznie z samym
sobą, nadal jestem leniwy i w dalszym ciągu uwielbiam czytać (choć po angielsku
idzie mi to jak po gruzie…). Nie, nie piszę tego po to żeby idealizować siebie
w jakikolwiek sposób. Próbuję, jak zwykle, przekazać wam coś wartościowego. Co
dokładnie?
Było
kiedyś takie hasło: „Adapt or die” (wolne tłumaczenie: „Maszeruj albo giń”).
Całe nasze życie (zwłaszcza w Legii Cudzoziemskiej skąd pochodzi to hasło) to
przystosowywanie się do nowych warunków, nowych przeciwności losu. Cała zabawa
jest w tym by znaleźć równowagę pomiędzy byciem zawsze sobą a przystosowywaniem
się do zmieniającego się naokoło nas życia. Nie zawsze bowiem zmiany narzucane
nam przez ludzi na około będą dla nas dobre. I w ten sposób moi drodzy moja
walka na dziś się kończy – znajdźcie złoty środek w swoim życiu i nie dajcie
nikomu tego zmienić. Tylko wy wiecie kim naprawdę jesteście i przede wszystkim
wy powinniście się z tym dobrze czuć. Pamiętajcie o tym zwłaszcza gdy w
poszukiwaniu studiów rozjedziecie się po świecie…
Tekst ukazał się w marcu 2014 roku
w gazetce szkolnej
LXVII LO im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego
w Warszawie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz