poniedziałek, 23 czerwca 2014

Jak to jest z rasizmem?

                Już chciałem się zająć tą historią (wcześniej nie mogłem, bo jeszcze inny... inne teksty musiały wejść...), gdy nagle ktoś zadał mi pytanie – Czy ty jesteś rasistą? I to nie tak, że coś zrobiłem nie w porządku wobec drugiej osoby. Pytanie zostało wyciągnięte z kapelusza niczym królik na pokazie jarmarcznego czarodzieja. Zaskoczony nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się bronić przed niesłusznym oskarżeniem, jak zmienić temat na coś mniej kontrowersyjnego. Nie do końca mi to wyszło. Dość powiedzieć, że wyszła z tego mała awantura a dziś chciałbym temat rozszerzyć i raz na zawsze zakończyć. Jak to ktoś, kiedyś powiedział: „rasizm, jaki jest każdy widzi.” A może to nie był rasizm…?

                To zjawisko społecznie istnieje od setek lat, od momentu, gdy biały człowiek rozpoczął kolonizację każdego dostępnego kawałka Ziemi. Uważaliśmy się za lepszych od wszystkich innych ras – czarnego człowieka zniewoliliśmy i sprzedaliśmy, czerwonego człowieka tępiliśmy jak tylko mogliśmy, żółtemu człowiekowi próbowaliśmy wszystko zabrać i też go zniewolić. Od pewnego momentu, w U.S.A. tym momentem był rok, 1954 gdy zakazano segregacji szkolnictwa, świat zaczął zmieniać się na lepsze. Jednym to się podobało, innym (KKK) nie do końca. Dziś musimy zapytać się sami siebie, po której stronie barykady jesteśmy – wielokolorowi czy Ku Klux Klan.

                Ja? Ja nie jestem absolutnie ani rasistą ani antysemitą. Do wszystkich mam ten sam stosunek i kolor skóry, nakrycie głowy, kształt nosa, pejsy lub ich brak mnie nie obchodzą. Wszystkich kocham tak samo, lub wszystkich nienawidzę tak samo i nie mam żadnego problemu z kolorem skóry. Jedyne, z czym mogę mieć problem to czyjeś zachowanie, czyjeś nastawienie, czyjś ton głosu. Jeśli czarny człowiek odnosi się do mnie z szacunkiem, ja też odnoszę się z szacunkiem do niego. Jeżeli żółty człowiek mnie nie obraża, ja nie obrażam jego. Jeśli biały człowiek zachowuje się jakby był panem i władcą wszystkiego, co znajduje się w zasięgu jego wzroku to będę się zachowywał tak jakbym go nie lubił (no chyba, że rzeczywiście jest moim szefem…). Jeśli moja osoba i moje zdanie się dla kogoś kompletnie nie liczą, irytuje mnie to. A gdy jestem zirytowany znajduję przyjemność w drażnieniu odpowiedzialnej za to osoby. Ale to nie znaczy, że ja mam uprzedzenia, co do jego/jej koloru skóry. Wszystko zależy od czyjegoś podejścia i nastawienia.

                W pracy również nie obchodzi mnie kolor skóry. Jeśli mam kogoś zatrudnić do mojej firmy to też nie patrzę czy jest biały czy czarny. Jeśli pan Iksiński, urodzony w Sudanie, konkuruje z panem Igrekowskim, urodzonym w Szwecji, to patrzę na ich kwalifikację. Widzę, że p. Iksiński jest z uniwersytetu, który ja bardzo cenię i wiem, że ludzie tam wyedukowani rzeczywiście wiedzą jak się świat kręci. Z drugiej strony, p. Igrekowski, który jest z gorszego uniwersytetu, ma już 5 lat doświadczenia w branży... Możecie mówić, co chcecie, ale wezmę Igrekowskiego. I to wcale nie dlatego, że jest biały.

                Z kobietami jest trochę inaczej. Bardzo je cenię i uwielbiam z nimi pracować (chyba, że mówimy o karate, tam wolę pracować z mężczyznami, bo mam mniejsze opory by ich porządnie uderzyć), ale wiąże się z nimi dodatkowe ryzyko. Niektóre z nich są szalenie inteligentne i nie boją się nowych wyzwań, a przede wszystkim nie boją się myślenia, ale nawet te najinteligentniejsze czasem mają dzieci. Nie zawsze mi, jako dyrektorowi, opłaca się zatrudniać kogoś, kto później rozgrzebie „najważniejszy projekt tego tysiąclecia” a potem, w połowie pracy, pójdzie na urlop macierzyński. Ale, ale! To też nie znaczy, że nie przyjmę żadnej kobiety. W dalszym ciągu liczą się kwalifikacje. Jeśli jest lepsza od jej kontrkandydatów to ma zapewnione miejsce w firmie. Jeżeli jednak zdarzy się taka sytuacja, że kobieta i mężczyzna będą mieli idealnie takie same kwalifikacje to chyba będę czuł się spokojniej przyjmując do pracy mężczyznę. Może i jest to niesprawiedliwe, ale nie robię tego przecież dlatego, że tej kobiety nie lubię. Lubię/Nie lubię nie ma tu nic do rzeczy. Robię to, co muszę by przyjąć do pracy najlepiej przystosowaną do tego osobę…


                No i to chyba wszystko – w relacjach interpersonalnych kolor skóry mnie nie interesuje. Ważne jest czyjeś nastawienie do mojej skromnej osoby. W pracy kolor skóry jest nieważny. Liczą się kwalifikacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz