Już
chciałem się zająć tą historią (wcześniej nie mogłem, bo jeszcze inny... inne teksty musiały wejść...), gdy nagle ktoś zadał mi pytanie – Czy ty jesteś
rasistą? I to nie tak, że coś zrobiłem nie w porządku wobec drugiej osoby.
Pytanie zostało wyciągnięte z kapelusza niczym królik na pokazie jarmarcznego
czarodzieja. Zaskoczony nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się bronić przed
niesłusznym oskarżeniem, jak zmienić temat na coś mniej kontrowersyjnego. Nie
do końca mi to wyszło. Dość powiedzieć, że wyszła z tego mała awantura a dziś
chciałbym temat rozszerzyć i raz na zawsze zakończyć. Jak to ktoś, kiedyś
powiedział: „rasizm, jaki jest każdy widzi.” A może to nie był rasizm…?
To
zjawisko społecznie istnieje od setek lat, od momentu, gdy biały człowiek
rozpoczął kolonizację każdego dostępnego kawałka Ziemi. Uważaliśmy się za
lepszych od wszystkich innych ras – czarnego człowieka zniewoliliśmy i
sprzedaliśmy, czerwonego człowieka tępiliśmy jak tylko mogliśmy, żółtemu człowiekowi
próbowaliśmy wszystko zabrać i też go zniewolić. Od pewnego momentu, w U.S.A. tym
momentem był rok, 1954 gdy zakazano segregacji szkolnictwa, świat zaczął
zmieniać się na lepsze. Jednym to się podobało, innym (KKK) nie do końca. Dziś
musimy zapytać się sami siebie, po której stronie barykady jesteśmy –
wielokolorowi czy Ku Klux Klan.
Ja? Ja
nie jestem absolutnie ani rasistą ani antysemitą. Do wszystkich mam ten sam
stosunek i kolor skóry, nakrycie głowy, kształt nosa, pejsy lub ich brak mnie
nie obchodzą. Wszystkich kocham tak samo, lub wszystkich nienawidzę tak samo i
nie mam żadnego problemu z kolorem skóry. Jedyne, z czym mogę mieć problem to
czyjeś zachowanie, czyjeś nastawienie, czyjś ton głosu. Jeśli czarny człowiek
odnosi się do mnie z szacunkiem, ja też odnoszę się z szacunkiem do niego. Jeżeli
żółty człowiek mnie nie obraża, ja nie obrażam jego. Jeśli biały człowiek
zachowuje się jakby był panem i władcą wszystkiego, co znajduje się w zasięgu jego wzroku to będę się zachowywał tak jakbym go nie lubił (no chyba, że
rzeczywiście jest moim szefem…). Jeśli moja osoba i moje zdanie się dla kogoś
kompletnie nie liczą, irytuje mnie to. A gdy jestem zirytowany znajduję
przyjemność w drażnieniu odpowiedzialnej za to osoby. Ale to nie znaczy, że ja mam uprzedzenia,
co do jego/jej koloru skóry. Wszystko zależy od czyjegoś podejścia i
nastawienia.
W pracy
również nie obchodzi mnie kolor skóry. Jeśli mam kogoś zatrudnić do mojej firmy
to też nie patrzę czy jest biały czy czarny. Jeśli pan Iksiński, urodzony w
Sudanie, konkuruje z panem Igrekowskim, urodzonym w Szwecji, to patrzę na ich
kwalifikację. Widzę, że p. Iksiński jest z uniwersytetu, który ja bardzo cenię
i wiem, że ludzie tam wyedukowani rzeczywiście wiedzą jak się świat kręci. Z
drugiej strony, p. Igrekowski, który jest z gorszego uniwersytetu, ma już 5 lat
doświadczenia w branży... Możecie mówić, co chcecie, ale wezmę Igrekowskiego. I
to wcale nie dlatego, że jest biały.
Z
kobietami jest trochę inaczej. Bardzo je cenię i uwielbiam z nimi pracować (chyba,
że mówimy o karate, tam wolę pracować z mężczyznami, bo mam mniejsze opory by
ich porządnie uderzyć), ale wiąże się z nimi dodatkowe ryzyko. Niektóre z nich
są szalenie inteligentne i nie boją się nowych wyzwań, a przede wszystkim nie
boją się myślenia, ale nawet te najinteligentniejsze czasem mają dzieci. Nie
zawsze mi, jako dyrektorowi, opłaca się zatrudniać kogoś, kto później
rozgrzebie „najważniejszy projekt tego tysiąclecia” a potem, w połowie pracy,
pójdzie na urlop macierzyński. Ale, ale! To też nie znaczy, że nie przyjmę
żadnej kobiety. W dalszym ciągu liczą się kwalifikacje. Jeśli jest lepsza od
jej kontrkandydatów to ma zapewnione miejsce w firmie. Jeżeli jednak zdarzy się
taka sytuacja, że kobieta i mężczyzna będą mieli idealnie takie same
kwalifikacje to chyba będę czuł się spokojniej przyjmując do pracy mężczyznę.
Może i jest to niesprawiedliwe, ale nie robię tego przecież dlatego, że tej
kobiety nie lubię. Lubię/Nie lubię nie ma tu nic do rzeczy. Robię to, co muszę
by przyjąć do pracy najlepiej przystosowaną do tego osobę…
No i to
chyba wszystko – w relacjach interpersonalnych kolor skóry mnie nie interesuje.
Ważne jest czyjeś nastawienie do mojej skromnej osoby. W pracy kolor skóry jest
nieważny. Liczą się kwalifikacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz