Wyniki
matur zostały poznane przez rzesze ludzi osiem dni temu. Nieco wcześniej
usłyszałem od jednej osoby, że przejmuje się straszliwie tym, jakie będą
wyniki. Od kogoś innego dowiedziałem się z kolei, że wolała sprawdzić wyniki o
wpół do drugiej w nocy w razie gdyby miała płakać. Nie zamierzam podawać tu
żadnych danych osobowych ani wskazywać ludzi palcem, bo wiem, że nie wszyscy lubią,
gdy wyciąga się ich przerażenie na światło dzienne. Niemniej jednak nie mogę
tego pominąć i po prostu przejść obok. Poniższy tekst jest, zatem odpowiedzią
dla tych wszystkich, którzy martwią się aż za bardzo egzaminami, które
napisali, głównie maturą.
Przede
wszystkim w opinii pierwszej pojawiło się zdanie, że ludzie siedzą pod kocem i płaczą,
bo mają wrażenie, że egzamin pokaże tylko ich głupotę, a nie wysiłek włożony w
naukę. Dodatkowo nie mają na nic ochoty i chcą całą tą sytuację po prostu „przewegetować.”
Druga osoba na moje pytanie czy nie mogła poczekać do rana odparła „Nie, bo
gdybym się rano popłakała to bym się nie uspokoiła do wyjazdu po wyniki a teraz
mam całą noc.” Rozmawiałem z innymi ludźmi, ale w większości przypadków
spotykałem się raczej z olewaniem wyników, pogodzeniem się z przegraną, wiarą w
dobre wyniki… Te dwie opinie poruszyły mnie w szczególny sposób.
Chciałbym
zauważyć, że kompletnie nie rozumiem tego fenomenu. Po co przejmować się
napisanym już testem? Czy to coś zmieni? Czy poziomem swojego zmartwienia
przekonacie komisję egzaminacyjną? Po egzaminach gimnazjalnych poszliśmy z
dwoma kolegami na bilard – pośmiać się, pogadać i pożegnać się po końcu
gimnazjum. Nie przejmowaliśmy się wynikami, poprawnymi odpowiedziami,
dodatkowymi obliczeniami. Nie. To było już za nami. Stresować to się mogliśmy
wcześniej. Po SAT tak samo – nie chciałem rozmawiać o odpowiedziach i o tym jak
mi się wydaje, że napisałem. To było bezcelowe. Mówienie o założeniach może
spowodować duże rozczarowanie... Zamiast zamartwiania się napisanym egzaminem
poszedłem coś zjeść (to był dobry obiad… ;) ). Wiedziałem, oczywiście, że
wiedziałem, że coś zawaliłem. Nie mogło być przecież idealnie. Niemniej jednak
bez sensu byłoby rozpaczanie.
Dlaczego?
Już mówię – Co mogę zrobić, gdy wiem, że zawaliłem coś na bardzo ważnym
egzaminie? Czy mogę położyć się na ziemi i płakać? Czy mogę zacząć błagać Boga,
by wszystko było dobrze? To pierwsze nic nie zmieni, na to drugie już za późno.
Niestety, ale martwić się egzaminami można dopóki się ich nie napisze. Gdy więc
egzamin został przez was napisany, jedyne, co możecie zrobić to zacytować
„Zemstę” („Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”) i iść
dalej. Życie się nie zatrzymuje, my też nie możemy…
Nigdy nie sprawdzam odpowiedzi po napisanym sprawdzianie. Czy to zwykła kartkówka, ważny sprawdzian z matmy czy też egzaminy jak matura czy zawodowy. Po co się tym przejmować i martwić na zapas? Będzie co ma być. Po napisaniu już nic nie zmienię. A najgorsze, co może być to rozmowy o prawdopodobnych odpowiedziach, wynikach itp. Nienawidzę tego i uciekam od ludzi, którzy wkraczają na taki temat.
OdpowiedzUsuń